Baśniowa Tajlandia



Uwielbiam co jakiś czas opuścić dom i swoje ukochane łóżko, by przekonać się, czy w innym miejscu będzie mi się spać równie dobrze:) A tak na prawdę, po prostu kocham podróżować i odkrywać nowe miejsca. Każde takie oderwanie się od rzeczywistości wprowadza świeży powiew w rutynę dnia codziennego. Tajlandia to moje małe spełnienie podróżniczych marzeń. To była ta destynancja, do której wzdychałam oglądając foldery z wycieczkami czy różnego rodzaju programy przyrodnicze. Bo Tajlandia to nie tylko zatłoczony Bangkok, ale też piękne widoki.


W związku z tym, że myślałam już jakiś czas o tym kierunku, to nieobce mi były oferty biur podróży. Ciężko było zdecydować się na samodzielną podróż z plecakiem, ale też nie chciałam ograniczać się jedynie do wylegiwania pod palemką na jednej ze znanych tajskich wysp. Idealnym wyjściem z sytuacji był zakup wycieczki objazdowej połączonej z wypoczynkiem. I tutaj wybór padł na "Baśniową Tajlandię".

Wycieczka wraz z przelotem trwała 16 dni, z czego 9 przeznaczone były na zwiedzanie, zaś pozostałe 5 na wypoczynek. Objazd był dość intensywny, ale dzięki temu udało nam się poznać na prawdę sporą część Tajlandii. Nie lada gratką było przejście na teren Laosu oraz Birmy.


Podróż miała swój początek w Warszawie na lotnisku, a następnie po niespełna 11 godzinach tak na prawdę zaczęła się w Bangkoku. Pierwszy dzień przeznaczony był na aklimatyzację, gdyż poprzez przesunięcie czasu o 6 godzin i nocny lot zgubiliśmy zupełnie jedną noc. Nie był to jednak dzień stracony, gdyż na własną rękę pospacerowaliśmy w okolicach hotelu, zaś wieczorem wjechaliśmy na 83 piętro, obecnie drugiego pod względem wielkości budynku w Tajlandii - Baiyoke Tower II. Widok rozświetlonego nocą miasta był niesamowity.



Drugi dzień to zwiedzanie Bangkoku, a co za tym idzie odwiedzanie licznych świątyń buddyjskich. Dzień rozpoczął się od świątyni Wat Traimit, gdzie znajduje się największy na świecie posąg buddy wykonany w całości ze szczerego złota, poprzez Wat Pho, która znana jest z 43 metrowego Odpoczywającego Buddy, następnie spacer po rynku kwiatowym w chińskiej dzielnicy Chinatown i ostatecznie dotarcie do kompleksu Pałacu Królewskiego, na terenie którego znajduje się Wat Pra Kaeo z najsłynniejszym tajskim posągiem buddy - niewielki Budda Szmaragdowy. Ciekawostką było również to, że w Tajlandii trwała roczna żałoba po zmarłym 13 października 2016 roku królu. Rama IX miał 88 lat i był najdłużej panującym monarchą na świecie. Jego ciało od momentu śmierci jest przechowywane w Pałacu, a tłumy Tajów zjeżdają z całego kraju, by móc przejść obok pomieszczenia, w którym się znajduje i pożegnać się z ukochanym królem. W związku z tym wszędzie wokół Pałacu zbierały się tłumy osób ubrane na czarno, a co więcej każdego dnia wpuszczano ograniczoną liczbę osób, tak, że niektórzy czekali na swoją kolej już kilka dni.
(Świątyna Wat Traimit)
(Świątynia Wat Pho)
(Rynek kwiatowy w Chinatown)
(Świątynia Wat Pra Kaeo)

Zwieńczeniem dnia był rejs łodzią po Klongach, czyli po kanałach, które w przeszłości stanowiły alternatywny system komunikacyjny.

Wieczór zaś spędziliśmy na najsłynniejszej ulicy backpackersów - Khao San Road zajadając się słynnym padthaiem, lodami kokosowymi prosto z łupiny kokosa czy często spotykanymi prażonymi robalami.

Kolejny dzień to przejazd ok 100 km na pływający targ w Damnoen Saduak. Na tym specyficznym bazarze, niegdyś bardzo popularnym w Tajlandii kupujący jak i sprzedający poruszają się łodziami. Nam również przypadł w udziale rejs łodzią, a następnie już pieszo spacer po lądowej części targowiska.

Z Damnoen Saduak przenieśliśmy się w czasy II wojny światowej, czyli Kanchanaburi i zwiedzanie Muzeum Budowniczych na rzecze Kwai oraz odwiedzenie cmentarza jenieckiego. W latach 1942-1943 Japonia, aby ułatwić sobie ofensywę na Indie Brytyjskie, a tym samym skrócić drogę zaopatrzenia dla japońskich oddziałów postanowiła wybudować kolej łączącą Bangkok w Tajlandii i Rangun w Birmie. Praca przy kolei była morderczo wykańczająca, a szczególnie trudna była budowa torów przez przełęcz Hellfire Pass. Szacuje się, że życie straciło ok 100 tys. cywili i 16 tys. jeńców. Zaraz z Muzeum udaliśmy się na tratwę, na której zjedliśmy obiad, a następnie dopłynęliśmy do słynnego mostu. Dodatkowym przeżyciem była podróż wspomnianą koleją po historycznych torach.
(Most na rzece Kwai)
(Widoki z pociągu)
Dzień czwarty rozpoczął się od długiej podróży, której celem była Ayutthaya - dawna (druga) stolica Tajlandii (1238-1767r). Na miejscu przewidziany był spacer wśród ruin pozostałych po dawnych pałacach, które zostały zrujnowane przez wojska birmańskie. Dodatkowo oko przykuwają liczne posągi kamienne siedzącego buddy bez głów, które najprawdopodobniej zostały skradzione, zaś jedną z nich porzucił ktoś w drzewie i do tej pory tam się znajduje, zarośnięta w pniu drzewa. Jest to tzw. Budda w drzewie. Na zakończenie dnia odwiedziny w Phitsanulok, gdzie znajduje się buddyjski kompleks klasztorny ze świątynią Wat Mahathat, we wnętrzach której czczony jest budda nazywany Phra Phutta Chinarat.

Następny dzień to podróż z Phitsanulok do Sukhothai. Miejscowość ta początkowo była niewielkim miastem Khmerów, natomiast w XIIIw. uzyskała niepodległość i stała się stolicą pierwszego zjednoczonego i niepodległego państwa Tajów - królestwa Sukhothai. Obecnie znajduje się tam park historyczny - pozostałość po pierwszej stolicy Tajlandii w latach 1238-1438. Zwiedzanie ruin zaplanowano jako wycieczkę rowerową, co było świetnym rozwiązaniem, gdyż teren Sukhothai jest niezwykle rozległy.


Szósty dzień to zupełna odskocznia od pozostałych, typowo historycznych wspomnień dawnej Tajlandii. Tego dnia bowiem udaliśmy się do osady plemienia Padaung, znanego jako "Długie Szyje". Tą samą wioskę w swoim programie odwiedziła również Martyna Wojciechowska. Plemiona te swoją nazwę zawdzięczają specjalnym obręczom, które noszą wokół szyi. Pojedyncze obręcze zakłada się już kilkuletnim dziewczynkom, aby systematycznie przyzwyczajać je do ich noszenia. Dorosłe kobiety noszą do 25 obręczy, które mogą ważyć nawet 5 kg. Z wioski przejechaliśmy w rejon Złotego Trójkąta, gdzie spotykają się granice trzech państw - Tajlandii, Mjanmy (Birmy) i Laosu. Tutaj też wsiedliśmy na łódź, która powiozła nas po rzecze Mekong, a także, co była nie lada atrakcją, zatrzymaliśmy się przy granicy Laosu i mogliśmy zrobić zakupy na małym ryneczku w przygranicznej miejscowości. Następnie udaliśmy się do najdalej wysuniętego na północ miasta Tajlandii Mae Sai, gdzie przekroczyliśmy granicę z Birmą i motorikszą objechaliśmy miasteczko Tachilek. 
(Plemiona "Długie Szyje")

(Laos)

(Birma)
Odwiedzenie białej świątyni, która jest ewenementem wśród tajskich świątyń to pierwszy z punktów przewidziany na siódmy dzień wycieczki. Jak sama nazwa wskazuje elewacja, jak i wszystko wokół są w kolorze białym. Jest to celowy zamysł samego twórcy - Chalermchaia Kositpipata, który prace nad autorskim pomysłem rozpoczął w 1997r. Elementy wyposażenia, jak dekoracje wokół są przesiąknięte symboliką i z każdym krokiem zdumiewają bardziej. Sam autor jest bezpośrednim sponsorem wszystkich prac, dlatego też nie musi nikomu się podporządkowywać w swoich ideach.


Jeszcze tego samego dnia odwiedziliśmy wioski rękodzieła znane z wyrobów jedwabiu, srebra czy parasolek. Tego dnia nocleg przewidziany był w Chiang Mai, mieście, które uważane jest za stolicę północnej Tajlandii. W tym miejscu mieliśmy możliwość skorzystać z masażu tajskiego, a także, co była wielką niespodzianką ze strony przewodnika, udaliśmy się na galę boksu tajskiego, który w rejonach północnych jest bardzo popularny i chętnie trenowany już od najmłodszych lat. 

Po wielu wrażeniach dnia poprzedniego, z samego rana udaliśmy się do ogrodu orchidei, zaś następnie wjechaliśmy songthaewami (pojazd z odkrytą paką i zadaszeniem, z dwoma ławkami na przeciwko siebie służący do przewozu osób) na górę Suthep, gdzie znajduje się jedna z najsłynniejszych świątyń - Wat Doi Suthep. Pobyt na górze był również okazją do podziwiania widoków, które roztaczają się stamtąd na całe miasto. Wieczór zaś, to pora na zrobienie zakupów na targach, które w Chiang Mai są bardzo popularne i tym samym jest ich wiele na każdym kroku. 

Dziewiąty dzień rozpoczął się od leniwego poranka, zaś w godzinach popołudniowych wsiedliśmy już do nocnego pociągu, który zawiózł nas z powrotem do Bangkoku. Sam przejazd pociągiem to kolejna niezapomniana przygoda. Podróż trwała ok 15 godzin (750km), w większości zaś w godzinach nocnych, w związku z czym ok godz 22 fotele zostały przekształcone w łóżka sypialniane. Rano dotarliśmy zatem "wypoczęci" do stolicy Tajlandii, tam zjedliśmy śniadanie, a następnie już autokarami udaliśmy się do wybranego miejsca wypoczynku na następne 5 dni. W naszym przypadku wybór padł na Pattayę. 
(Pociąg sypialniany Chiang Mai-Bangkok)
(Bangkok o poranku)

Pattaya to jeden z najsłynniejszych ośrodków wypoczynkowych w Azji, oddalony zaledwie o 150 km od Bangkoku, znajdujący się nad zatoką Tajlandzką. Miasto ma niezbyt pochlebne opinie i głównie znane jest z wczasowiczów żądnych tanich uciech. Dla mnie jednak głównym atutem była bliska odległość, a tym samym dość krótki przejazd z Bangkoku, duży dostęp do różnorodnych restauracji, sklepów czy targowisk, a także do gabinetów masażu tajskiego oraz możliwość płynięcia na rajską wyspę, czyli Koh Larn. Nie chciałam, aby te 5 dni wypoczynku były czasem tylko i wyłącznie poświęconym na kąpiele i opalanie, ale miałam ochotę wykorzystać ten czas na jeszcze lepsze poznanie kultury tajskiej. Owszem, nie trudno się nie zgodzić, że Pattaya ma bardzo dobrze rozwinięte kluby nocne, a panie, które często nie wiadomo jakiej są tak na prawdę płci zachęcają do skorzystania z usług, plaża jest wąska i niezbyt czysta, a na ulicach spore tłumy, głównie turystów z Rosji, to jednak można w Pattaya spędzić całkiem miło czas. 

Na pobyt wybraliśmy hotel Discovery Beach, w związku z czym każdy poranek rozpoczynaliśmy od pysznego i bardzo zróżnicowanego śniadania. Do wyboru było tzw. amerykańskie śniadanie, czyli tosty, bułeczki i wszystko to, z czego można zrobić tradycyjna kanapkę. Znaczną część stanowiły jednak przysmaki azjatyckie, a więc ryż z różnymi sosami, owoce morza czy przepyszne zupy. Dla smakoszy słodkich śniadań przewidziano również płatki z mlekiem, bakaliami i orzeszkami, placuszki oraz bardzo duży wybór owoców. 
Dwa razy udaliśmy się na wspomnianą wyspę Koh Larn. Spod hotelu złapaliśmy songthaew, który za 10 bathów podwiózł nas na początek Walking Street, a następnie spacerem ulicą, która wiedzie prosto do portu, skąd odpływa co jakiś czas prom na wyspę. Za pierwszym razem wybraliśmy prom, który podpłynął do Na Ban Pier, zaś stamtąd miejscową taksówką, czyli oczywiście songthaew dojechaliśmy na plażę Samae. Jest ona jedną z najbardziej popularnych i niestety bardzo tłoczna. Znaleźliśmy jednak dosyć ustronne miejsce, gdzie korzystaliśmy do woli z pięknego słoneczka i ciepłej wody. Po wylegiwaniu spacerkiem udaliśmy się na sąsiedzką plażę, czyli Thien Beach, na którą dochodzi się po przejściu przez stromy klif, z którego rozpościerają się wspaniałe widoki. Za drugim razem załapaliśmy się na prom, którego przystankiem było Tawaen Beach. To jedna z większych plaż, do której przynależy również nieduży port. Naszym celem było natomiast Nual Beach, czyli plaża znana z tego, że można tam z łatwością spotkać małpki, które wychodzą do turystów po jedzenie. Nie mogliśmy sobie zatem odpuścić tej atrakcji, a dodatkowo sama plaża nie była zbyt zatłoczona.
Pozostały wolny czas przeznaczyliśmy częściowo na lenistwo przy basenie hotelowym, spacerowanie po mieście, zakupy w małych spożywczych sklepikach celem przywiezienia tajskich przysmaków do Polski oraz odwiedziny na lokalnym targu z rękodziełem. Dodatkowo nie mogliśmy sobie odmówić odwiedzenia najsłynniejszej ulicy w Pattaya, czyli Walking Street, która robi niezwykłe wrażenie szczególnie po zmroku. Zachęceni wcześniejszym masażem, który mieliśmy przyjemność odbyć w Chiang Mai nie mogliśmy nie skorzystać z propozycji licznych gabinetów masażu. Tym bardziej, że  ponad godzinny masaż stóp w połączeniu z masażem nóg i pleców to koszt jedynie 25zł. 
Ostatniego wieczoru udaliśmy się z wizytą do Alcazar Cabaret Show. To specyficzne miejsce, gdzie na scenie występują jedynie transwestyci - mężczyźni, którzy w wyniku długotrwałego przyjmowania hormonów i licznych operacji stali się atrakcyjnymi kobietami. Przedstawienie to pokaz kilkunastu tańców, podczas których tancerki prezentują różnorodne stroje podkreślające ich kobieca sylwetkę. Z minuty na minutę coraz trudniej uwierzyć, że wszystkie te kobiety urodziły się jako mężczyźni.


(Widok z okna z hotelu na wybrzeże Zatoki Tajlandzkiej)

(Ulice Pattaya i sprzedawcy wiozący swój sklep)


(Basen przy hotelu)

(Wyspa Koh Larn, plaża Samae)
(Wyspa Koh Larn, plaża Tawaen Beach)




(Wyspa Koh Larn, plaża Nual Beach)

Podsumowując, oceniamy cały wyjazd bardzo pozytywnie. Od dłuższego czasu marzyłam o czymś prawdziwie egzotycznym, zaś Tajlandia w wielu przewodnikach przedstawiana jest jako właśnie bezpieczna i ciekawa do odkrycia dla nowicjuszy dalszych podróży. Cieszę się również, że wybraliśmy sprawdzone biuro podróż i niezwykle ciekawą opcję połączoną zarówno ze zwiedzaniem, jak i odpoczynkiem. Nie dość, że przejechaliśmy całą Tajlandię, to nie musieliśmy się martwić jak dostaniemy się z danego punktu do następnego lub np. co zjemy w danym miejscu. Cały program jest bardzo zwarty, ale i dość dynamiczny. Poznaliśmy dość spory kawałek historii, tradycji i kultury odległej azjatyckiej Tajlandii, a także spotkaliśmy wiele ciekawych osób. Mimo 16 dni poza domem ciężko było się rozstać z ciepłem i słońcem, tym bardziej, że nasz pobyt przypadł na przełom listopada i grudnia. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Oh!Mania © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka