Ostatnimi czasy świat oszalał na punkcie hygge. To, co Duńczycy praktykują na co dzień i dzięki czemu są jednymi ze szczęśliwszych ludzi na świecie, za sprawą pewnych książek zaczęło rozpowszechniać się zarówno w innych krajach Europy, jak również na innych kontynetach. Boom na hygge ogarnął również nasz kraj, ale według mnie Polacy potrzebują czegoś bardziej niż hygge.
Zacznijmy jednak od tego, czym w ogóle jest ten sekretny termin i co on w praktyce oznacza dla nas. Otóż hygge to wszystko to, co ma wprowadzić nas w dobry nastrój. Jeśli wziąć pod uwagę wnętrza, to muszą być one przede wszystkim przyjemne i przytulne, np za sprawą dobrego oświetlenia. Idealny wieczór to ten spędzony z przyjaciółmi przy świecach, poprzedzony wspólnym przygotowywaniem posiłku, zaś odpoczynek prawdziwie hygge to tylko dobra książka, wełniane skarpety, mnóstwo świec i ciasto czekoladowe. To wszystko brzmi jak banał, a jednak w Danii bardzo dobrze się to sprawdza.
Nie ukrywam, że i ja również zostałam oczarowana hygge. Jestem jednak świadoma tego, że moje życie jest na prawdę wielkim prezentem i każdą chwilę traktuję w wyjątkowy sposób. Nie mam również problemu z tym, by nazwać się szczęśliwym człowiekiem, dlatego też hygge nie potraktowałam jako mojej życiowej filozofii, ale po prostu przyjęłam ją z zaciekawieniem. Skoro Duńczycy, dzięki tak banalnym sprawom, jak zapalenie świec czy przykrycie się ciepłym kocem nazywają się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, to dlaczego my Polacy też tak nie możemy. I tutaj dochodzę do wniosku, że dla nas, wiecznych marudów potrzeba czegoś BARDZIEJ niż hygge. BARDZIEJ dostrzegać, BARDZIEJ doceniać, BARDZIEJ kochać, BARDZIEJ przeżywać... po prostu żyć BARDZIEJ.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz